czwartek

Psalm XXV. Morski, czyli dziewięć sążni wody i sześć błota stóp.

A to powinni posiać dookoła tego cmentarza. Powinno ładnie zdjąć klątwę z ziemi.”- Cinnamon rozwiązała troczki małego, brunatnego woreczka i wysypała na dłoń pomarszczone, czerwone ziarenka.

„Najpierw wraca Wasz nekromanta ze Zbrojnym Ramieniem i opowiadają, że High Gorgony, że sztuczne dżdżownice, wielkie jak domy i że Ty to już nie Ty, tylko dorodna żmija, na gościnnych występach w Mithrill razem z Waszą magiczką i tym ciemnym chłopcem, potem znikają, potem pół nocy widać wybuchy od zachodu, potem wracają i idą spać albo pić, a na koniec wracasz Ty i namawiasz mnie na roboty ogrodowe.”- pokręciła głowa Lizetta. – „Daję słowo- znajomość z Wami to źródło nieustannych niespodzianek. Oraz zgryzoty.”

„No to Ci tłumaczę jak komu dobremu- nasiona róż dostałam w świątyni Madriel, jak wyrosną, poświęcą ziemię na cmentarzu Orków. Bo w tej chwili ta ziemia nadaje się do nawożenia piekła, taki ma odczyn. Ja, żeby ten efekt ręcznie odwrócić, musiałabym tu chyba zamieszkać i wzywać imienia Bogini codziennie, przez najbliższe kilka lat. Korzyści z tego będą różnorakie- spokój ducha i ciała Orków na cmentarzu, spokój ducha Orków w wiosce, ładny zapach w powietrzu i potencjalny surowiec do produkcji olejku.”- urwała Cinnamon. Głownie dlatego, że od cierpliwego tłumaczenia co i jak zdążyła już zachrypnąć.

„No dobra- to co teraz zamierzacie? Jeżeli oczywiście wolno spytać. Bo ja wracam- moja misja tutaj skończona. Razem z posianiem tego rozarium i oklepaniem ostatniego chorego Orka.”- Lizetta bez przekonania odebrała od Cinnamon brunatny woreczek i zaczęła zawiązywać staranny supeł na jego troczkach.

„Co teraz? Nie wiem… Ale założę się, o co chcesz, że przed zachodem słońca będę już wiedziała.”- uśmiechnęła się krzywo kapłanka. Po czym ziewnęła szeroko. Od ostatniej wizyty w mieście Mithrill praktycznie cały czas chciało jej się spać. To może by tak zacząć od małej drzemki?

----------------------

„Cinnamon, śpisz?”- przenikliwy szept Tadhga tuż nad jej uchem mógłby prawdopodobnie wyrwać ze snu wiecznego populację średniej wielkości cmentarza.

„JUŻ nie .”- wymamrotała kwaśno, gramoląc się spod koca. „Stało się coś?”

„Noo... niby niee... Tylko...”- zazwyczaj ponadprzeciętnie elokwentny czarodziej dukał niczym Guillermo, zmuszony do odezwania się do żywej kobiety.

„Zacznijże się jąkać pełnymi zdaniami, Tadhg, ja się tu starzeję!”- zirytowana i już całkiem, niestety, obudzona, Cinnamon usiadła z rozmachem na łóżku i wbiła w nekromantę złe spojrzenie lawendowych oczu.

„No więc.. dostałem list...”- przycupnięty w nogach jej łóżka, owinięty peleryną czarodziej wyglądał jak chuda kawka, którą trapi nieżyt żołądka.

„I?!”

„CobyśpowiedziałanajazdęzemnądoHolloufaust?”- wyrzucił z siebie rozpaczliwie, wyłamując palce i nadal starannie unikając kontaktu wzrokowego z niewyspaną kapłanką.

„A-więc to dlatego jest taki zestrachany.”- pomyślała, a na głos powiedziała tylko- „W życiu nie byłam w Holloufaust, chętnie zobaczę matecznik nekromantów.”

----------------------

„Nienawidzę, kurwa, pływać- nienawidzę!”- nadal bardziej zielony niż czarny Guillermo leżał bez życia w kajucie, starając się utrzymać w żołądku odrobinę wody, jaka udało mi się w siebie wmusić od czasu ostatniego aktu czczenia Boga Mórz.

„Problem leży nie w pływaniu, bo to masz dobrze opanowane, tylko w ilości tego, co w siebie wepchnąłeś na kolację.”- pouczyła Cinnamon – „Oraz czym to popiłeś. Uprzedzałam, że zagryzanie baraniny ptysiem i popijanie tego piwem może nie być najlepszym pomysłem?” od strony, gdzie dogorywał Grill, dobiegł ich jedynie głuchy jęk.

„Bo Ty niewłaściwy stosunek do marynarki masz.”- odezwał się zza stołu chwilowo nie chorujący Szprota, opróżniający właśnie trzecią butelkę gorzałki ( istniało pewne podejrzenie co do występowania ścisłego związku przyczynowego między jednym a drugim ). - „Bo to się robi tak: najpierw się pije, potem się rzyga, potem się pije, potem się znowu rzyga, a potem się pije i już nie rzyga, więc się pije więcej, żeby nie rzygać.”- wyjaśnił, z wprawą odszpuntowując kolejną butelkę.

„W każdym razie czegokolwiek byś, Guill, nie robił- bardzo Cię proszę, pamiętaj, że podróżujemy incognito.” - kapłanka wprawnym ruchem podsunęła pusty chwilowo kieliszek po winie pod zachęcająco bulgoczącą flaszkę, którą Maevis właśnie ostrożnie wypuszczała z czułych objęć, żeby nalać sobie Chateau de Kalastia. „Miły Pan Organizator rejsu, którego nam naraiła siostra Tadhga, żebyśmy dotarli do Holloufaust w tym stuleciu, oraz Pan Kapitan mówili wyraźnie- używać tylko imion tymczasowych, nie rozmawiać z innymi pasażerami, przebywać jak najmniej na pokładzie i jak najwięcej w swoich kajutach.”

„No to trza iść, jak tylko w swoich, bo my w waszej jesteśmy…” – zaczął się gramolić z łoża boleści Guillermo dokładnie w chwili, kiedy drzwi otworzyły się z rozmachem i stanął w nich nekromanta. „Zbierajcie się, robota jest.”- zakomunikował krótko.

„Znowu trzeba posprzątać? Myślałem, że już wszystko starłem po Guillermie…”- podniósł się Rajmund.

„Nie taka robota!” – osadził go czarodziej „ Taka za pieniądze. Wyteleportują nas za dziesięć minut, w jakieś doki, mamy zlokalizować ukradziony ładunek broni i na powrót wprowadzić w jego posiadanie pozbawionego tegoż właściciela. Zostawiamy tu dobytek, bo potem wracamy na statek. Anabeth- może rozłóż dywanik; powiedzieli, co prawda, że mamy tu wrócić, ale nie mówili, jak…”

„Ładunek czego konkretnie?” – zażądał klaryfikacji jak zawsze konkretny i skrupulatny paladyn.

„Broni. Kalastiańskiej.”

„Jak ja będę lokalizować Bronię, taka pijana?” – zaległą po tych słowach Pana Ambasadora głuchą ciszę przerwało zadziwienie Cinnamon.

„Jak to- jak? Jak zwykle! Czy to pierwszy raz, kiedy rzucasz czary po pijaku?” – uśmiechnął się do niej Tadhg, uchylając się przed rzuconą z dużą siłą i odwrotnie proporcjonalną do tej siły celnością pomarańczą.

----------------------

Drugi z rzucanych w jednej serii teleportów przeniósł ich na klepisko kiepsko oświetlonej, okazałej stodoły.

Wypełnionej uzbrojonym po zęby oddziałem żołnierzy.