wtorek

Psalm XVIII. Należne jej miejsce.


"Buty? Fajne jakieś ciżmy?" - dopytywał Guillermo, przepychając się z resztą dostojnych bohaterów szacownego miasta Mithril przy stoliku z Nagrodami Za Wierną Służbę Miastu. - "Byle nie pedalskie mokasyny!". Ta ostatnia uwaga posiała wątpliwości w Oshirze, który już- już łapał w garść żółcącą się wśród scrolli i woreczków parę nowiutkich kierpców. „No coś Ty, to porządne obuwie magiczne jest!”- zgromił Guillerma wzrokiem Tadhg i powrócił do obdukcji obracanego w rękach scrolla. „Twoje, trzymaj!”- ocenił po chwili Wskrzeszanie Umarłych na piśmie i, oderwawszy prawe oko od scrolla, wyciągnął rękę do Cinnamon która stała bez ruchu, ze wzrokiem utkwionym w oparty o stół, elegancki pakunek; do kosztownego, czarnego aksamitu ktoś przyczepił karteczkę, na której starannym pismem wykaligrafowano dwa słowa- „Dla Cinnamon”. „Weź go! Cinnamon?”

„Weź go, Cinnamon.” – poprosiła przełożona klasztoru Madriel w mieście Mithril. „Jeżeli tylko uda Ci się znaleźć ten miecz- weź go i wynieś z Banewarrens. To potężny artefakt; może najpotężniejszy wśród kapłańskich artefaktów w służbie Madriel, przeklętych i zamkniętych w Banewarrens. Zabójca Czarodziejów nie powinien tam zostać, kiedy to miejsce zostanie ponownie zapieczętowane.”

„Nie walczę mieczem.”

„Co nie znaczy, że nie możesz go stamtąd wynieść. To ważne.”

„Ważne dlaczego? Ważne dla kogo?”

„Po prostu...”

„Ciemny lud może kupi proste "po prostu"- ja nie.”

Cinnamon Cayenne, taka jest wola Bogini!”

„Nic mi o tym nie wiadomo.”

„Bluźnisz! Nie możesz zakładać...”

„Nie, nie mogę. I nie muszę.”

Kapła..”

„A wiara nie jest ślepa.”- Cinnamon podniosła się i wyszła w akompaniamencie ogłuszającego milczenia.

Tej nocy miała sen. Raz za razem dokonywała wyborów- i każdy był zły. Każdy miał swoją cenę, wypisaną krwią i cierpieniem. Cudzą krwią. Cudzym cierpieniem. Więc po raz dziesiąty, dwudziesty, setny wracała w miejsce, z którego zaczynała, aby znowu wybrać. I znowu się pomylić. Potem nieznany jej, kobiecy głos powiedział z trwogą tuż przy jej uchu „Matko Święta’ i szeroko otworzyła oczy, a w jej tęczówkach odbił się obraz ogromnego, psiego łba tuż przy ramie jej łóżka. Gwałtownie nabrała powietrza, a wtedy brytan rozsnuł się w cienkie jak pajęczyna pasma mgiełki w nocnej ciemności jej komnaty.

Rano ponownie zeszła z innymi do Banewarrens. Zdecydowana pozostawić miecz swojemu losowi. Pod żadnym pozorem nie angażować w to reszty. Uporczywie ignorowała śpiew drzemiącej w artefakcie mocy, choć mijali miejsca, gdzie wibrowało od niej powietrze. Aż do chwili, kiedy w szalonej ucieczce przed kolejnym wrogiem wpadli wszyscy przez drzwi do komnaty. Później powiedziano jej, że była wypełniona identycznymi, wiszącymi pod sufitem mieczami. Jakimi mieczami? Ona widziała tylko ten jeden który, była tego pewna, taksował ją uważnie, oceniał. Po raz kolejny zadecydowano za nią- i nieszczególnie dobrze czuła się z tą świadomością.

Ale artefakt zabrali. Owinięty w płaszcz, niesiony z daleka od nekromanty, starannie omijany wzrokiem przez Cinnamon, podążał z nimi ku wyjściu. Jak się już wkrótce okazało- zapieczętowanemu starannie na tak zwany wszelki wypadek przez Czcigodny Palatynat. Który postanowił uczcić pamięć bohaterów Mithril za pomocą zagadek, którymi uraczyły ich drzwi do Banewarrens. Kiedy się zbliżyli, drzwi rozjarzyły się runami i przemówiły. Pierwsza próba nieudanej odpowiedzi- runy przygasły, pozostawiając w widocznym spectrum tylko dwa i Cinnamon została sama, pośród pozostających pod działaniem Uroku towarzyszy. Druga próba (kiedy już odczarowała kogo mogła i przegrupowali siły za węgłem)- udało się. Inny zestaw rozświetlonych runów w ciemnościach korytarza, inny głos, inna zagadka. Z tych, na które odpowiedzi znali podobno tylko oni- bohaterowie. „Lizetta” – ryzykowali odpowiedź, ukryci bezpiecznie za węgłem podczas, kiedy sam na sam z drzwiami pozostawał Tadhg. Który się zawahał. Wahanie kosztowało go życie. Ale jakie mieli wyjście? Oprócz od nowa rozjarzonych runami drzwi? Które przy kolejnej próbie powtórzyły - na szczęście - tę samą zagadkę. Odpowiedzią – na szczęście – była Lizetta. Drzwi się otwarły, ukazując ich oczom kwiat miejscowego palatyństwa, zajęty mierzeniem do nich z wszelkiego rodzaju broni i wykrzykiwaniem: „Rzućcie broń!” Więc rzucili broń, cierpliwie udowodnili że są dokładnie tymi, na których wyglądają, dali się poprowadzić ku tymczasowym kwaterom, zaaranżowanym przy wejściu do Banewarrens, zamknąć tam na kilkudniowej kwarantannie, okadzać kilka razy na dobę i poddawać zaklęciu Wykrywania Zła (póki co wszyscy bez wyjątku bardzo pięknie się w ten sposób wykrywali). Tadhga wskrzeszono, od Oshira przyjęto meldunki, od awanturującej się ze strażą miejską, zaniepokojonej nieobecnością krewniaka rodziny Guillerma- zeznania. Zaproszono ich na uroczystą kolację, na której zamierzano im wręczyć „skromne dowody wdzięczności Miasta dla jego Bohaterów”. Prawdopodobnie scrolle z jakimiś zaklęciami. Na pewno pieniądze. Niewykluczone, że jakieś przedmioty magiczne. Na przykład magiczne buty…

A do Cinnamon przyszła przełożona. Jej oczy aż zabłysły z radości, kiedy zobaczyła porzucony w kącie, niechciany artefakt.

„Weź go. Weź go do świątyni, zdejmij klątwę, a potem powieś na ścianie w którejś z bocznych kaplic i ustaw przed nim świece wotywne. I może jakąś paprotkę.”

„Świątynia weźmie go, bez wątpienia. Tylko… Ale o tym później. A teraz- siostro, jakaż to ulga widzieć Cię wśród żywych!”- przełożona porwała w objęcia Cinnamon, która natychmiast zesztywniała pod obcym, nieproszonym dotykiem. „Opowiadaj!”

Kilka godzin później przełożona pokiwała głową. „To doprawdy wielkie szczęście, że wyszliście stamtąd cali, zdrowi i…” – ostrożnie układała na wargach kolejne słowo – „niezmienieni. To przeklęte miejsce- jak gromadzone tam przedmioty…” – wzrok przełożonej niemal bezwiednie powędrował w kąt pokoju. „Tak… Miecz zostanie zabrany do świątyni, zostanie z niego zdjęta klątwa, będzie z powrotem potężnym artefaktem… Zapewne wiesz, że należy do Ciebie?”

„Słucham?!”

„Miecz należy teraz do Ciebie.”

„Nie walczę mieczem.”

„Jest Twój. Możesz z nim uczynić, co zechcesz.”

„Więc chcę go ofiarować Świątyni.”

„Z tym może być pewien problem. On… lepiej by było, żeby nie pozostawał w świątyni. Ani w Mithril.”

„Chcesz powiedzieć, że najpierw miałam go wynieść z Banewarrens, teraz natomiast mam go usunąć z miasta, tak?”

„Taka jest..”

„Wola Bogini, wiem.” – poirytowana Cinnamon zupełnie zignorowała zgorszone spojrzenie przełożonej. „Nie prościej byłoby wysłać go jako podarunek na następne Konklawe? Albo do którejś szkoły magów? Mógłby być nagrodą… bo ja wiem, w dellajadzie alchemicznej.”

„Zabójca Czarodziejów jest …”

„…może najpotężniejszym wśród kapłańskich artefaktów w służbie Madriel.” – dokończyła Cinnamon. – „I co- wolą samej Bogini jest, aby wyniosła go z miasta jedna z jej kapłanek, która nawet nie będzie go używać, tak? I wlokła go za sobą po świecie, aż go jej nie ukradną? Albo dopóki artefakt nie zmusi jej, żeby zrobiła coś strasznego?”

„No… to zależy od Ciebie.” – zaczęła z ociąganiem przełożona. ”To znaczy, czy opuścisz teraz w jakimś celu miasto. Czy też zechcesz” – zająknęła się – „zająć należne Ci miejsce przełożonej konwentu.”

„Należne mi… Dobra Madriel, ależ tak jest! Jestem najwyższym rangą kapłanem w mieście Mithril! Kiedy to się stało? I jak?...”

„Siostro?”- drgnęła, słysząc w głosie przełożonej z najwyższym trudem skrywaną obawę. No tak, jeśli Cinnamon przyjmie zaszczytny tytuł, ona będzie musiała ustąpić… Przełożona świątyni w dużym mieście. Powszechny szacunek. Pozycja w Radzie Miasta i wpływ na jego politykę. Jasny, wyraźnie wytyczony cel. Moc uzdrawiania i wskrzeszania, ofiarowana wdzięcznym szczęśliwcom w imię Madriel. Długie godziny, spędzane w bibliotece z filiżanką parującej herbaty wśród zapachu pożółkłych kartek papieru. Własne miejsce na Konklawe. Każda noc przespana w ciepłym łóżku. I wanna, kiedy tylko przyjdzie ochota na kąpiel.

„Nie” – zaskoczyła ją własna odpowiedź – „Nie zechcę.”